czwartek, 16 lipca 2009

Słowiańska ci ona. Prosto z Radomia

Patrząc na etykietę, która polskie imię ''Zbyszko'' żeni z zamorskim słowem ''cola'' - chciałoby się rzec: ''My tą colą otwieramy oczy niedowiarkom. Patrzcie - mówimy - to nasze, przez nas wykonane i to nie jest nasze ostatnie słowo i nikt nie ma prawa się przyczepić''... Chciałoby się, gdyby nie parę drobiazgów

Wprawdzie w mej piwniczce dojrzewają kolejne, upolowane w dyskontach wynalazki colo-naśladowcze, ale wcześniej zdarzyło mi się otworzyć i zaserwować ''Polo Colę''. Oto powód, dla którego znów zebrało mi się na szczypanie giganta. Potęgi krajowej.
Radomsko-Białobrzeska ''Zbyszko Company'' to (jak w marcu tego roku szacował Handel.Net) czwarty w kraju dostawca napojów gazowanych. Co dziesiąta butelka z bąbelkami sprzedawana Lechitom powstaje w firmie Zbigniewa Bojanowicza, któren po lechicku przezwał się ''Zbyszko'' - stając w rzędzie dumnych Mieszków, Gniewków i Bolków.

Na reklamę wyrobów spod znaku ''Zbyszko Company'' rzeczywiście idą wielkie pieniądze. W ten sposób przeciętnemu Polakowi musiały nie raz i nie dwa obić się o uszy nazwy w rodzaju ''Trzy cytryny'' a ostatnio ''Polo Cola'' (a ściślej - zgodnie z firmową tradycją skromności - ''Zbyszko Polo Cola'').
Czy zawsze są to pieniądze dobrze wydane? Można nabrać wątpliwości, czytając to, co internauci mają przykrego do powiedzenia o gostku z jednej z relamówek. Tym, co chwalił się, jak mu się życie na lepsze ostatnio zmienia. ''Moich starych kumpli zamieniłem na nową wspaniałą dziewczynę!'' - tego porażającego, pantoflarskiego wyznania naprawdę nie sposób zapomnieć.


Klarowność napoju:
Tajemniczy brąz ze złotawą poświatą wodzi na manowce wzrok starający się zobaczyć coś przez wypełnioną napojem szklankę. Ale to tylko gra lipcowego światła - czystość trunku jest bez zarzutu zarówno w postaci schłodzonej, jak i po doprowadzeniu do temperatury pokojowej.


Nasycenie gazem i piana:
Zacne. A nawet większe. Cóż za orgia zdrowych, przaśnych i kompletnie niekontrolowanych beknięć z różnych stron stołu, czeka każdego, kto odkorkuje butelkę i bezzwłocznie odda ją do rozlania przez spragnionych biesiadników! To bodaj pierwsza z testowanych na potrzeby tego bloga coli, która udanie naśladuje prastarą pepsi-sztuczkę: w napełnianej szklance ciecz błyskawicznie sięga brzeżku, człek aż rzuca się, aby upić, a po chwilach paru piana opada i szklanka okazuje się wypełniona w mniej niż połowie. I to pierwsza w tym cyklu polska cola, która pokazała mi swój potencjał do efektownej cofki przez nos. Tak, tak - CO2 wychodzi ustami, uszami, nosem - jak tylko się da. I szczerze mówiąc - ta radosna zabawa okazała się nieco męcząca.

Aromat:
Ulotny i zagadkowy. Jak cień zapachu porannej kawy przyniesiony do biura na palcach, którymi tuż po śniadaniu myliśmy filiżankę. Jak nuta suszącego się ziarna, przeniesiona wiatrem na wczasowisko przez lasy, z odległego elewatora, w sierpniu. Czuć w nim słońce wyprażające okołoradomskie równiny i chłodne wspomnienie cienia pobliskiej Puszczy Kozienickiej.

Smak:
Niespodzianka dla kubków smakowych. Niby znasz ten smak, a coś uwiera. Niby ''całkiem jak prawdziwa'' a jednak inna. Jak spotkanie znajomych ze szkoły dzięki Naszej-Klasie: ci sami, tylko jakby ich więcej w pasie i w biodrach. Otóż to - więcej kalorii. Więcej słodyczy. To jest ten trop!
Ale trunek to zwodniczy, perfidny. Pewność zyskujemy dopiero w trzecim posmaku, a może być, że i później - gdy skończywszy biesiadę zdziwimy się jak bardzo tylna część języka lepi się nam do podniebienia. Polo Cola jest bowiem słodziutka jak poranek wiosną, jak kosz pełen małych kociąt i jak szczęśliwe zakończenie wątku w ''Plebanii''.
Z bardzo wczesnych lat 80. pamiętam przygotowania mojej klasy do zabawy szkolnej. W dyskusji o menu pojawił się postulat, by do picia była ''Pepsi''. Sroga przewodnicząca klasy ucięła spór: będzie oranżada. Dla zmęczonych tańcami "Pepsi" będzie zabójcza, bo to [cytuję] ''ulepek''. Nie była w stanie przewidzieć "Zbyszko Polo Coli''.


*******

Przystępując do oblatywania ''Polo Coli'' miałem początkowo zamiar zastanawiać się także nad powodem, dla którego z listy produktów ''Zbyszko Company'' zniknęła wstydliwie ''Polo Cocta''. Firma - być może niesiona pozytywnym skojarzeniem, jakie marce tej stworzył film ''Kingsajz'' - produkowała nową ''Polo Coctę'' mniej więcej od początku XXI wieku.
Ale aby tej noty nie rozwlec ponad miarę, zostawię sobie rozważania o ''Polo Cokcie'' na inną okazję (może pisząc o ''Polo Coli Caffe'' ? albo o słowackiej ''Kofoli'' ?).
Tu zaznaczę tylko, że mimo bardzo podobnej nazwy obecny sztandarowy wyrób ''Zbyszka'' nie jest kontynuacją tamtej produkcji. ''Polo Cola'' uderza wprost w grupę klientów szukających ''czegoś jak coca-cola, tylko taniej''.

poniedziałek, 6 lipca 2009

Góral rzecze: OK

Jest parę słów, które zawsze brzmią w naszych uszach jeśli nie jak świętość, to przynajmniej jak synonim solidnej tradycji. Pomiędzy nimi jest też z pewnością słowo ''Żywiec''. Przez dekady naznaczone było piętnem nieosiągalnego, eksportowego luksusu (oczywiście w wersji browarnianej), tak, że po latach rynek równie wielkim zaufaniem obdarzył wodę mineralną pod taką samą nazwą. Ale na tym nie koniec - pod żywieckim parasolem swego miejsca szukają też inni.

"OK! Cola" to nabytek, który wypatrzyłem na półce w markecie sieci Carrefour. Nie jest jednak obrandowany nazwą sklepów (choć tzw. "marki własne" zaczynają już przeważać w tych marketach). Prawdopodobnie na napój ten można się natknąć w rozmaitych innych przybytkach Merkurego.



Klarowność napoju:
Miła dla oka przeżroczystość - bez względu na temperaturę serwowania. Nieznaczny odcień głębokiej czerwieni wtapia się przyjemnie w naturalny karmelowy brąz coli.

Nasycenie gazem:
Jak na krajowe standardy - przyzwoite. Wyraźny syk jest zachęcającym wstępem do konsumpcji, w czasie której (i to już w ogóle rzadkość w krajowej produkcji) wyraźnie czuć maleńkie bąbelki gazu pieszczące podniebienie.

Piana:
Podczas napełniania szklanki rośnie szybko, udanie imitując efekt, jaki dają Cole oryginalne (lejesz i lejesz, a gdy piania siądzie widzisz, że nalałeś dopiero 1/3 szklanki). Niestety wrażenie to nie utrzymuje się długo - piana znika w niemal takim samym tempie jak się pojawia.

Smak:
Lekkie przegięcie w stronę posmaku i aromatu owocowego. Nie jest nachalny, ale jednak wyraźnie i silnie sprzężony z mocną słodyczą trunku. Można to jednak wybaczyć technologom z firmy "KENTPOL", bo w zamian uwolnili nas swym produktem od zmory kwasowatości. Chemiczno-gorzkawy posmak (czy to od aspartamu, czy to od konserwantów) nie grzmoci zmysłów degustatora ani w drugiej, ani w żadnej z dalszych fal doznań organoleptycznych.

***

Spyta ktoś - skąd ów góral w tytule niniejszego materiału? Otóż z etykiety badanego napitku. Firma KENTPOL - nazwę obrała chyba dla zmylenia przeciwnika, nie jest bowiem (POL)onijną firmą osiadłą w hrabstwie KENT, lecz zupełnie swojską inicjatywą poczętą w śląskich Kętach. Ale na tej jednej zmyłce nie poprzestano. W połowie ub. dekady firma kupiła nieruchomość w Ślemieniu ("koło Żywca" - jak podaje strona internetowa KENTPOLU, nie wnikając w takie detale, jak 12 km dzielących Żywiec od Ślemienia). Wkrótce nazwa spółki przyjęła obecną formę ("KENTPOL - Żywiecki Kryształ") a jej wyroby zdobi orli profil gazdy z podpisem: "Żywiecki". Takim samym logiem pieczętuje się także "OK! Cola" (mimo, że nie ma nic wspólnego ze źródełkiem wody w Ślemieniu: produkowana jest w samiuśkich Kętach, kolejne 20 km od Żywca).

Może to moszczenie się pod parasolem żywieckich tradycji coś firmie daje - nie wiem. Mi jest zupełnie obojętne. I bez tych wybiegów sprzedają colę zupełnie przyzwoitą - jeśli wziąć średni poziom polskich wyrobów colopodobnych. A wręcz znakomitą, zważywszy iż to raptem 2,39 zł za dwulitrową butelkę PET.

miejsce na reklamę

© Polska Cola All rights reserved | Theme Designed by Seo Blogger Templates